Szneider Benedykt
Urodzony w 1982 roku. Drugi obok Rebelki przedstawiciel najmłodszego pokolenia polskich komiksiarzy. Wiek jednak o niczym tu nie świadczy, gdyż Szeider, podobnie jak jego kolega, operuje bardzo już wyrobionym i specyficznym dla niego stylem. Wystarczy zobaczyć jedną planszę z takich komiksów jak „Necronomicon” („Arena Komiks” nr 6), czy „Hildskjalf” (m.in. „Antologia polskiego komiksu”) i od razu wiadomo z kim mamy do czynienia. Ciemne kadry, potworne zagęszczenie kresek na rysunku, wysmukłe sylwetki i twarze bohaterów. Widać fascynację autora gotykiem (czasami teksty w dymkach zapisane są gotycką czcionką). Do tego dochodzą mroczne scenariusze, w których człowiek jest tylko marionetką w rękach jakiejś wyższej siły, niekoniecznie stojącej po stronie dobra. Imponująco wyglądają rysunki Szneidera w kolorze. Nie jest to na pewno feeria barw, ale różne odcienie szarości, granatu, sepii przyprawione nieodzowną czernią (oraz moim ulubionym kolorem trupiosinym), które podkreślają niesamowity klimat opowieści. W 1999, na X Ogólnopolskim Festiwalu Komiksu w Łodzi Szneider dostał wyróżnienie właśnie za planszę w kolorze do „Hildskjalfa” i pierwszą nagrodę za cały ten komiks. Pierwszym samodzielnym minialbumem tego rysownika jest dostępny w ogólnopolskiej sprzedaży „Diefenbach”, narysowany na zamówienie pewnego wydawnictwa z Angouleme. Wydała go kultura gniewu (nakład 666 egzemplarzy), jeszcze jakiś czas temu leżał np. w Empikach obok „Kaczora Donalda”. Jest w tej historii wszystko z czego znany jest Szneider (z tylnej strony okładki patrzy niepokojącym wzrokiem, w kąciku ust czerwona plama): mroczny klimat średniowiecza, siąpiący bez przerwy deszcz, czająca się w każdym kadrze groza i niesamowitość, niedopowiedzenia i tajemnice. A wstęp do fabuły wygląda tak: „dwaj joannici, przybyli do miasteczka w poszukiwaniu tajemniczej Czarnej Kroniki, natrafiają na szereg krwawych, trudnych do wyjaśnienia wydarzeń. Rozwiązanie zagadki skrywa pewna krypta...”. Żaden z autorskich komiksów Szneidera nie jest pogodny i optymistyczny. Czytając je mam przed oczami Boschowskie piekło, a w myślach powtarzam sentencję „Vanitas vanitatum et omni vanitas”. Podobne wrażenie robią jego ostatnie prace: opowiadanie ze zbiorku „I co dalej kapitanie?” i historia z kolorowej wkładki KKK z października 2003. W tym pierwszym, zaledwie dwustronicowym „Requiem dla kapitana”, Szneider redukuje ilość kresek w rysunku, by doskonałym uchwyceniem drobnych gestów pokazać Żbika jako starego i zgorzkniałego mężczyznę, przeraźliwie tęskniącego do świetlanej przeszłości. W „Komiksie o miłości”, wydrukowanym w KKK, rysownik sięga po kolor. Fantastycznie używając „zgniłych” odcieni żółci, brązów, czerwieni oraz czerni sutanny udało mu się stworzyć przygnębiający, przerażający i perwersyjny świat prowincjonalnego burdelu świadczącego usługi sado-maso. A co najciekawsze, na koniec autor każe czytelnikowi wykazać choć odrobinę zrozumienia dla swoich udręczonych postaci. Benedykt Szneider (swoją drogą imię i nazwisko tak doskonale pasuje do twórczości, że aż chce się w tym jakiś spisek zwietrzyć) znany jest również ze współpracy z innym „młodym wilkiem” polskiego komiksu Jakubem Rebelką. Razem m.in. wykreowali postać Oskara, którego przygody pojawiały się np. w „AQQ”. Za jeden z odcinków pt. „Oskar. Król cieni” dostali pierwszą nagrodę na konwencie w Łodzi. Współpracował również z Przemysławem Truścińskim. Raz przy komiksie „Dust”, potem nad opowiadaniem „Keep Quiet” (Truściński napisał scenariusz), które ukazało się w zbiorku „Manga po polsku”.